Może i długi weekend spędziłam przywalona książkami w Warszawie, ale już w następnym tygodniu odbiłam to sobie. Korzystając z juwenaliowego zamieszania panującego w stolicy wymknęłam się na Mazury:) Całkiem niedaleko, ale za to jak pięknie:)
Niestety już pierwszego dnia pogoda postanowiła zrobić nam na złość. Dojechaliśmy do hotelu po południu i padało, padało, padało, a potem lało, a potem znowu padało. Hotel sam w sobie przyzwoity, bez zastrzeżeń, ale położony na kompletnym odludziu, więc warunki do korzystania z rozrywek na świeżym powietrzu były średnie. Ale w przerwie pomiędzy jednym padaniem, a drugim udało się zrobić kilka fotek okolicy:)
Niestety już pierwszego dnia pogoda postanowiła zrobić nam na złość. Dojechaliśmy do hotelu po południu i padało, padało, padało, a potem lało, a potem znowu padało. Hotel sam w sobie przyzwoity, bez zastrzeżeń, ale położony na kompletnym odludziu, więc warunki do korzystania z rozrywek na świeżym powietrzu były średnie. Ale w przerwie pomiędzy jednym padaniem, a drugim udało się zrobić kilka fotek okolicy:)
w tle hotel Kozioł, a na pierwszym planie ja na mostku, który uciekał mi spod nóg:D
spacerkiem po wsi:)
2 komentarze:
No - z tą przywaloną książkami, to chyba Pani przesadza! Raczej opisami gonitw na Służewcu!!!! ;PPPP
oj no, ja tu chciałam robić za pilną, ciężko pracującą studentkę, a Ty mnie wkopałaś;>
Prześlij komentarz